niedziela, 29 grudnia 2013

[RECENZJA] The Walking Dead Season One



Zombie przeżywają ostatnio prawdziwy renesans, a to głównie za sprawą komiksów Roberta Kirkmana z cyklu Żywe Trupy. Poza beznadziejnymi produkcjami żerującymi na popularności tematu, czasami trafiają się też prawdziwe perełki. Wśród nich nie ma zaś większych pewniaków niż pozycje związane z wyżej wspominaną serią – powstał już serial (ponad cztery sezony), trzy książki, oraz dwie gry. W niniejszej recenzji nie skupiam się na shooterze z braćmi Dixon w roli głównej, ale właśnie na przygodówce stworzonej przez Telltale.

Już sama konstrukcja gry wzbudziła moje zainteresowanie: pięć rożnych odsłon, kolejne fragmenty niczym epizody serialu – wliczając legendarne kwestie “w poprzednim/następnym” odcinku. Gdy zakupiłem grę na platformę STEAM, dostępna była jedynie pierwsza część produkcji. Telltale chwaliło się, że w grze będzie trzeba podejmować wybory, które rzutują na dalszą część rozgrywki i rozwój fabuły. Są to patenty znane od lat – głownie z cRPGów takich jak Fallout czy Wiedźmin. Tutaj jednak, skupiono się na postaciach oraz emocjach, które wywołują rożne sytuacje. Jako gracz przywykłem do tego, ze gry z zombie są głównie “siekankami” – nasz bohater jest uzbrojony po zęby i ciosami maczet czy tez ołowiem eliminuje zagrożenie. Tymczasem protagonistą w The Walking Dead jest Lee - nauczyciel historii, a poznajemy go, gdy podróżuje na tylnym siedzeniu radiowozu. I to skazany za morderstwo.

W grze nie brakuję postaci, z którymi mocno się zżyjemy.

Jak już wspomniałem, gra należy do gatunku przygodówek, ale tych “nowej generacji”. Znajdziemy wiec tutaj mniej dialogów i przedmiotów niż w latach 90 ubiegłego wieku, jednak nie oznacza to, że The Walking Dead to w jakimkolwiek sensie produkt gorszy. Trzeba zaakceptować fakt, iż jako gracz jesteśmy skazani na poruszanie się po wyznaczonym terenie i wchodzenie w interakcje z ograniczoną liczbą przedmiotów i ludzi. Z czasem, da się przyzwyczaić także do trybu rozgrywki, w którym duża rolę odgrywają dialogi. Zazwyczaj w ograniczonym czasie trzeba wybrać jedną z kilku kwestii (dostępne są nie więcej niż 4 opcje), która w skrócie opisuje, jak Lee skomentuje dane wydarzenie lub odpowie na pytanie. Jeżeli nie udzieli się odpowiedzi – cóż – milczenie też spowoduję jakąś reakcje. Pozostałymi opcjami jest interakcja z otoczeniem, która może polegać zarówno na obserwacji, jak i podnoszeniu czy tez manipulowaniu przedmiotami. Nie można nosić ze sobą zbyt wiele, więc od razu studzę zapał fanów serii Resident Evil – raz znaleziona broń rzadko kiedy znajduje się w posiadaniu Lee przez dłuższy czas. Realizm widać z resztą także w elementach zręcznościowych, które potrafią znacznie przyspieszyć bicie serca. Nasz bohater nie jest maszyną do zabijania, radzi sobie z zombie jak może - a czasami nawet, nie radzi sobie w ogóle. Jest to wiec w pewnym sensie bardzo dobry, “interaktywny film”.

Elementy zręcznościowe dobrze urozmaicają rozgrywkę i umieszczone są w rozsądnej ilości.

Jak już wspomniałem we wstępie, główną zaletą gry są emocje jakie wywołuje. Książkowo-filmowo-growy gatunek bazuje głównie na pokonywaniu zombie i unikaniu ugryzień. The Walking Dead pokazuje zaś, że problem jest dużo głębszy. Przede wszystkim niecodzienna sytuacja i dość drastyczne sceny, świadkami których są ludzie, odciskają piętno na ich psychice. W grupie dochodzi do konfliktów, rozłamów – wobec których nasz bohater nie może zostać obojętny, nie ma więc “cudownych” przepisów jak przejść grę tak, by wszyscy nas kochali. Najlepsze, co można zrobić, to przyjąć określone nastawienie i zgodnie z nim dokonywać wyborów zarówno w kwestiach dialogowych jak i rozwiązaniach siłowych. W grze zaś pewne jest tylko jedno - sytuacja dotyczy całego kraju i nie jest tymczasowa - będzie więc tylko gorzej.

W przypadku ataku zombie z dwóch stron, gdy masz dwie sekundy na reakcje, któremu z dwóch towarzyszy pomożesz? Jak potem wytłumaczysz się ze swojego wyboru? Jeżeli masz ograniczone racje żywnościowe (bardzo, bardzo skromne), jak podzielisz je miedzy większą grupę ludzi? Czy przyznasz się do swojej przeszłości? Gra Telltale jest wspaniała właśnie dlatego, że porusza tematy do tej pory raczej zaniedbywane –ludzkie relacje i dylematy moralne. Pięć “epizodów” to naprawdę dużo żeby zżyć się z postaciami. Dzięki temu rozwiązaniu utratę kogoś z grupy odbiera się zupełnie inaczej. To, co udało się twórcom pokazać na przykładzie relacji zwłaszcza Lee i Clementine jest naprawdę niesamowite. Co się zaś tyczy kontrowersyjnego tematu wpływu wyborów na rozwój fabuły (kontrowersyjnego, bo jest często wytykany jako element przereklamowany i przeceniany) – nie ukrywam, że wpływu nie ma się na wszystko. Mechanizm ten działa inaczej - wyobraźcie sobie scenę, w której przy świadkach kłócą się dwie postacie. Wyborem gracza jest, czy doleje oliwy do ognia, czy też spróbuje rozładować napięcie i dążyć do zgody. Rozmowa kończy się i NPC odchodzi, po chwili ginąc pod kolami ciężarówki. Czy gra daje możliwość ocalenia postaci? Nie. Ale to, jak się rozegrała ostatnia rozmowa i co usłyszeli inni NPC może w przyszłości przerzucić historie na inne tory.

Rozstrzyganie dylematów (także wewnętrznych) to sedno rozgrywki.

Jeżeli chodzi o grafikę, to jest ona przyzwoita – twórcy nie silili się na tworzenie modeli, które wyglądają hiperrealistycznie – przygotowano je zaś w specyficznym stylu, który nawiązuje do samego komiksu (podobny zabieg zastosowano m.in w Borderlands), rysowanego nieco grubszą kreską. Jest on na tyle dokładny, że nie ma powodów do narzekań. Animacja postaci i obiektów stoi na dobrym poziomie i szybko wczuwamy się w klimat produkcji. W trakcie rozgrywki widać sporo krwawych scen, które dobrze odzwierciedlają brutalność i okrucieństwo postapokaliptycznego świata (elementy gore występują, ale nie ma tu przesadnego, nierealnego epatowania wnętrznościami). Muzyka i udźwiękowienie stoją na przyzwoitym poziomie, natomiast aktorzy bardzo wczuli się w wypowiadane kwestie i nie słyszałem ani jednej fałszywej nuty. Momentami, w grze pojawiają się nawet postacie z komiksu/filmu - co prawda nie na długo, ale takie drobne smaczki urealniają całe uniwersum wykreowane przez Kirkmana.

Czy polecam grę? Oczywiście, że tak. To przygoda warta przeżycia, a dla fana zombiaków, zwłaszcza w wydaniu Kirkmana, to w zasadzie pozycja obowiązkowa. Poruszono wiele tematów, które zaskakują i wstrząsają graczem. Moim zdaniem najlepszym i najodważniejszym patentem jest umieszczenie w fabule dzieci, a zwłaszcza interakcje miedzy Clementine a Lee. Każdy może udawać kozaka solo, gdy zaś ma się pod opieka dziecko WSZYSTKO ulega zmianie. Mówię to jako ojciec – i nie chodzi tu tylko o to, jak trudno jest dzieckiem się zająć w tak ekstremalnej sytuacji. Chodzi również o obrazy, które dziecko widzi gdy przyjdzie zmierzyć się z martwymi, żywymi oraz na przykład głodem.

Gra słusznie zebrała masę pochwał oraz zgarnęła wiele nagród. Telltale zaś, by osłodzić graczom oczekiwanie na SEZON 2 gry, wypuściło dodatek “400 Days”, który jest swoistym “mostem” łączącym oba sezony. Owe "400 dni" oferują dość krótką rozgrywkę (porównywalną z najkrótszym z epizodów gry podstawowej), a do tego podzieloną na pięć mini-epizodów opowiadających o różnych postaciach. Zabieg ten oferuje z jednej strony rozbudowanie świata, nowe fakty, nowe ścieżki, z drugiej strony to zdecydowanie za mało, by lepiej poznać bohaterów. Telltale zarzeka się, że decyzje podjęte w SEZONIE 1 rzutują na pewne akcje w 400 dniach, z kolei rozgrywka z dodatku modyfikuje nieco sytuacje w Sezonie 2. O ile dobrze pamiętam zauważyłem 1-2 akcje, które można uznać za konsekwencje moich decyzji z epizodów, w których kierowałem ruchami Lee. Natomiast dla uważnego gracza na pewno będzie oczywistym, iż postacie z dodatku wchodzą ze sobą w interakcje bezpośrednią i pośrednią. I takie właśnie “krzyżowanie dróg” jest kolejnym plusem. Bardzo ciekawie zaplanowano także menu dodatku. Mała rzecz, a cieszy.

Warto zakupić Sezon Pierwszy oraz 400 dni. Każdą z tych produkcji przeszedłem dwa razy, starając się przyjąć skrajnie odmienne postawy (skrytego twardziela oraz szczerego Samarytanina) i rozgrywka była diametralnie inna, a już teraz wiem, że to nie wszystko i na pewno kiedyś wrócę do tej gry. Gdy kończę ostatnie poprawki tego tekstu pierwszy epizod drugiego sezonu jest już dostępny na platformie STEAM. Nie pozostaję więc nic innego jak tylko zanurzyć się w kolejnej części "Żywych Trupów".  A więc łom w dłoń i “dla Clementine!”


Michał Misztal "Saladyn"

Gameplay:




   Platformy: PC, X360, PS3, PSV

   Plusy:
     + Z postaciami można się zżyć
     + Dobre ukazanie relacji dziecka i opiekuna
     + Ciekawy styl graficzny
     + Dobrze zachowane proporcje pomiędzy akcją, a dialogami
     + Wybory moralne


   Minusy:
     - Częściowa liniowość
     - Oprawa graficzna momentami jest słabsza
    

   Sedno klimatu: Wybory moralne.



Radioaktywny Ranking!
Jak oceniasz The Walking Dead?



 



Podobał Ci się artykuł? Daj nam o tym znać!

2 komentarze:

  1. Zgrabna, wyczerpująca temat recenzja. Godna pochwały, rzekłbym. Rzucił mi się w oczy tylko jeden rażący błąd... z tego co wiem protagonista zwał się Lee? Lee Everett?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście... Błąd już naprawiony! Dzięki za info :)

      Usuń