„Potomek”
Na placu głównym zebrali się chyba wszyscy z wioski, która
zdobiła zamek króla Brawata. Skazańca przypięto do pnia za pomocą kajdan.
Skazanym był starszy wieśniak, którego pojmano za zbyt małą daninę, a niestety
plony były zbyt ubogie by ktokolwiek był w stanie zapłacić wystarczająco.
„Nasz” król był człowiekiem nadzwyczaj okrutnym, ale
potężnym i mało kto mógł mu zagrozić. Miał on trzech synów, dwóch z nich,
Gaspar i Trojan wielbili się w identycznych zabawach co ich ojciec tyran.
Gnębili oni wieśniaków uciekając się do metod, w których bardziej utożsamiał
bym ich ze zwierzętami niż z ludźmi. Sam Brawat miał metody, kary i prawa,
które sprawiały, że był on stuprocentowym dyktatorem tyranem.
Wracając na plac. Kat przygotowywał najróżniejsze baty,
pejcze, bicze i ostre narzędzia. Według mnie to raczej wyglądało na egzekucje
niż ukaranie człowieka za tak błahy występek. Dlatego musiałem tam wkroczyć.
Stałem nieopodal. Mój zielony mieszczański płaszcz niezbyt mnie wyróżniał z
tłumu. Co prawda miałem na sobie łuk, który dawno temu wyrzeźbił mój pradziad,
a dziad mój, zaszczepił we mnie nienawiść do króla i jego rządów. Nauczył mnie
jak posługiwać się bronią, nauczył jak strzelać z łuku i jak radzić sobie w
skrajnych sytuacjach. Miecz u mojego boku, mój druh i przyjaciel, który nigdy
mnie nie opuszczał, też nie wiele się wyróżniał. Tak naprawdę wyglądałem jak
pierwszy lepszy myśliwy.
Na „scenie” miało zaraz dojść do masakry na biednym starcu,
oceniłem szybko sytuacje, straż ubogo rozstawiona po kątach. Nie spodziewają
się żadnego przeszkodzenia w procesie, mój plus. Kat bierze do ręki coś co
wygląda jak broń na jakiegoś wieloryba, wielka rękojeść ze sznurami
zakończonymi czymś w rodzaju kuli z wielkimi kolcami lub haczykami. To co stało
się później mignęło jak z bicza strzelił. Nałożyłem kaptur ściągnąłem z pleców
łuk i wycelowałem prosto w nadgarstek kata, który okręcił się wokół własnej osi
i wypuszczając swoją broń, uderzył głową o słupek do, którego przypięty był
skazaniec. Sądząc po stróżce krwi jaka później płynęła z jego głowy już się
raczej nie podniesie. Trafiony zatopiony jak to mawiają.
Jak na sygnał dobiegła do mnie straż, nie było ich wiele,
obliczając na szybko jakieś cztery sztuki. Tak sztuki bo to moim zdaniem jakieś
nakręcone marionetki, nie wiem kto przy zdrowych zmysłach idzie na służbę do
takiego króla jakim jest Brawat. Wyciągnąłem mojego przyjaciela Ćwieka z pochwy
i zacząłem walkę. Broń typu ciężkiego, piękna stal z rękojeścią owinięta skórą
z niedźwiedzia. Prosta, ale w swej prostocie zabójcza. Uderzyłem, pierwszemu
ściąłem głowę. Lata praktyki posługiwania się nią i wprawa jest. Drugiemu
przebiłem pierś, reszta nieobecna patrząca na turlającą się głowę, śmieszne bo
nie raz pewnie uczestniczyli w egzekucji poprzez ścięcie. Kolejny mój plus . Wykorzystałem
moment zaskoczenia szybko wskoczyłem na „scenę” i uwalniając staruszka
zaciągnąłem go na nieopodal stojącego konia. Pomknęliśmy w las. Nie gonili nas,
co jest dziwne. Szybko podałem uwolnionemu stare łachy jakie znalazłem po
drodze i wypuściłem głęboko w las. Obiecał mi rękę córki i majątek, ale takie
prezenty są nie w moim stylu więc po prostu kazałem mu odejść. Najlepszą
nagrodą dla mnie jest utarcie nosa temu staremu prykowi Brawatowi.
Przyjechałem do swojej kryjówki gdzie czekało na mnie duże
zgromadzenie. Moi „poddani” bo nie umiem tego inaczej nazwać czekali na mnie od
południa. Są to ludzie młodzi, starsi, kobiety, którzy tak samo jak ja nie
darzą Brawata wielką miłością, i którym też udało się stamtąd uciec przy mojej
pomocy czy też nie. Wszedłem na swe drzewo, stanąłem na pomoście krzycząc
„Wolność!”, a wszyscy wznieśli swe kufle do góry skandując „Ali-stair”
„Ali-stair”.
Spytacie kim jest ten człowiek, którego imię z wielką miłością
skanduje tłum przede mną. Alistair to ja, jestem trzecim synem króla Brawata.
0 komentarze:
Prześlij komentarz