wtorek, 28 kwietnia 2015

[RECENZJA] Survival of the Dead (2009)



Zazwyczaj w  momencie, w  którym rozpoczyna się zombie apokalipsa, ludzkość dzieli się na dwie grupy. Jedni rozumieją na czym polega zagrożenie i za wszelką cenę chcą się go pozbyć, drudzy natomiast wierzą, że są w stanie wyleczyć zarażonych z rzekomej choroby. Kiedy dwie takie grupy, zamieszkujące małą wyspę się spotkają, musi dojść do konfliktu. Wtedy też o dziwo każda z nich w imię swoich poglądów jest w stanie zabić drugiego człowieka.

Jak do tej pory, jest to ostatni film Georga A. Romero, który nakręcił (2009 rok). Na razie nie słyszałem o żadnym innym nad którym by pracował. Z jednej strony jest mi przykro z powodu jego bezczynności w temacie zombie, jest on bowiem niekwestionowanym mistrzem gatunku. Z drugiej zaś , patrząc na "Survival of the Dead", może to właśnie odpowiedni moment, by zakończyć kręcenie?

Dlaczego? Powód jest prosty... film nie dorównuje poziomem do poprzedników, a kolejne mogą być już tylko gorsze.

Nadszedł czas, kiedy nawet Romero wydał dość przeciętny film. Wielka szkoda, bo jest to pierwszy raz, kiedy piszę w ten sposób o "twórcy zombie". Zanim jednak przejdziemy do moich uwag, oceńmy całość.

Akcja dzieje się na wyspie oddalonej spory kawałek od lądu, niedługo po rozpoczęciu apokalipsy. Wszystko osadzone zostało w lekkim klimacie westernu. Cała architektura, wszystkie te rancza i broń używana przez bohaterów, wszystko to nawiązuje do dzikiego zachodu. Dość oryginalny pomysł na scenografię, co uznaję za plus.

Pod względem fabuły mam sporo mieszanych uczuć. Bardzo spodobało mi się, że Romero powiązał film, z poprzednim ("Kroniki Żywych Trupów"). Oczywiście nawiązanie nie miało znaczącego wpływu dla losów żadnego z bohaterów, ale fani na pewno zwrócą uwagę na takie smaczki. Pozytywnym elementem jest także ukazanie wojny pomiędzy dwiema różniącymi się od siebie rodzinami, choć i tu zdarzyły się niedociągnięcia. Druga z rodzin chciała "zadomowić" swoich zmarłych przyjaciół i do pewnego stopnia im się to udało, ale w pewnym momencie bez skrupułów, ich przywódca – Seamus Muldoon – zabija ok. 3-4 zombiaków.

W kwestii gry aktorskiej, film leży niestety na samym dnie. Widziałem już niejedną produkcje gdzie aktorzy byli drewniani, ale taka sytuacja w filmie autorstwa Romeo? Może zbyt cenione nazwisko reżysera przyciągnęło początkujących, bądź nieudolnych aktorów? Nie liczę tu osób grających zombie, bo akurat oni, jak i reżyser, zasługują na pochwałę. Dlaczego? Ponieważ w każdym filmie, George A. Romero trzyma się starej zasady: żaden z trupów nie biega i nie wykazuje objawów myślenia.

Podsumowując. Film nie jest beznadziejny, jednak fakt, że jego twórcą jest Romero, trochę rozczarowuje. W dużym stopniu niszczy go gra aktorska, przez co fabuła wydaje się gorsza. Wielka szkoda, bo produkcja ta miała potencjał zostać czymś więcej niż tylko średniakiem.


Moja Ocena: 5/10


Łukasz Rzadkowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz