poniedziałek, 26 października 2015

[RECENZJA] 28 Tygodni Później



 
Epidemia na terenie Wielkiej Brytanii wciąż trwa, a wyspy nieuchronnie zmierzają ku zagładzie. Mimo to zewnętrznym specjalistom udaję się oczyścić część dawnego Londynu i dostosować go do ponownego zasiedlenia. Dwójka rodzeństwa zostaje tam wysłana z myślą o normalnym życiu. Wszystko jednak się zmienia, kiedy okazuje się, że ich matka jest odporna na wirusa, a dzieci odziedziczyły po niej tą niezwykłą cechę.

28 Tygodni Później to druga część znakomitej, postapokaliptycznej serii, której pierwotnym reżyserem był Danny Boyl. Tym razem kontynuacji podjął się Juan Carlos Frenadillo.

Film w żaden sposób nie jest powiązany z wydarzeniami pierwszej części. Na początku jesteśmy świadkami ataku grupy zarażonych na schronienie ocalałych. Z rzezi wychodzi cało tylko tylko Don, który zostawia swoją żonę i towarzyszy na pastwę napastników, samemu uciekając w kierunku pól.

Jak łatwo się domyśleć Don trafia do specjalnej strefy w Londynie, gdzie obejmuje wysokie stanowisko, a wkrótce przyjeżdżają do niego dzieci. Wszystko brzmi dobrze, rysując pozytywne barwy w ich życiu. Nic jednak nie jest kolorowe w świecie opanowanym przez wirusa. Cały czar pryska w momencie, kiedy odnajduje się żona Dona... żywa.

Z reguły oglądając kolejną część dobrego filmu, stwierdzamy, że jedynka byłą lepsza. Moim zdaniem, ten film jest jednym z niewielu, który pokazuje, że jest na tym samym poziomie, jak nie na wyższym, od poprzedniej części.

 Fabułę już znamy, więc skupmy się na scenerii. Tak jak poprzednio miejsce akcji rozgrywa się na wyspach. Początkowo znajdujemy się w mieście wolnym od infekcji. Wszystko jest zadbane i normalne. Wraz z przybyciem zarażonych i przymusowym opuszczeniem bezpiecznej strefy, znajdujemy się w miejscach, w których zaraza znana jest od dawna. W pierwszej części mieliśmy sytuację, w której ze zniszczonego miejsca, wkraczamy do innego, czystego świata. Tutaj jest odwrotnie.

 Ponownie chylę czoła ku muzyce. Tytuł jest głównie znany z piosenki „In the House, In a Heartbeat” (którą wrzucam poniżej!)  i tak samo jako w pierwszej części, jest po prostu rewelacyjny. Osoba, która obejrzała film raz, już do końca zapamięta te dźwięki ;)





Podsumowując. Film jest równie świetny, jak nie lepszy od pierwszej części. Każdy, kto lubi tematykę infekcji, czy też czysto postapoakliptyczną powinien być wniebowzięty! Teraz przyszło nam czekać na kolejną część, która mam nadzieje w końcu powstanie.

Łukasz Rzadkowski

Trailer:

1 komentarz:

  1. Owszem, klimacik jest, ale IMHO film dużo gorszy od 28 dni później. Zupełnie inna liga.

    OdpowiedzUsuń