poniedziałek, 8 września 2014

[RECENZJA] Zmierzch świata żywych - Frater Rhiannon


 

Jest piękny, słoneczny poranek. 

W taki dzień każdy spędza czas z rodziną lub przyjaciółmi. 

Nikt nawet nie podejrzewa, że stanie się on pierwszym dniem apokalipsy.

Zmarli zaczęli ożywać, rozprzestrzeniając śmiercionośnego wirusa. Gdzieś w Teksasie, prokurator Katie oraz gospodyni domowa Jenni, spotykają się dzięki przypadkowi. Wspólnie wyruszają w podróż, w świat pełen chodzących trupów.

   Tym razem,  w zombie apokalipsę zabiera nas Rhiannon Frater.  Nie boi się ona  opisywać śmierci, rozlewu krwi, czy innych, na pozór, mało kobiecych rzeczy. Nie trudno się zatem domyślić, że główne bohaterami to kobiety z krwi i kości.


   Jenni i Katie, to dwie różne postacie, które w normalnym życiu różniły się wszystkim. Jedna była stanowcza, twardo stąpająca po ziemi i wiedząca czego chce od życia. Druga natomiast, cały czas była uległa swojemu mężowi, bezbronna i nieznająca realiów świata zewnętrznego.


   Od pierwszej strony zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę.  Nie wiemy nic o bohaterach, ani o tym, co się stało. Wiemy tylko tyle, że świat opanowali zmarli. Dość ciekawe posunięcie. Można powiedzieć, że jest to element zaskoczenia. W większości książek, najpierw zapoznajemy się z bohaterami, czy miejscami, a dopiero potem zaczyna się dziać akcja. Tu jest odwrotnie. O wszystkim dowiadujemy się z czasem.


   Fabuła sama w sobie, nie jest czymś odkrywczym. Jednak sposób, w jaki przedstawia to Rhiannon, jest naprawdę zaskakujący. Czytelnik, już od samego początku, odczuwa więź z bohaterami. Przeżywamy z nimi każdą chwilę. Ich emocje stają się naszymi. To po prostu niesamowite zjawisko.


   Kolejny pozytywny aspekt, to fakt, że każdy z rozdziałów ma swój tytuł. Nie ma tutaj zwykłej numeracji,  gwiazdek czy innych oznaczeń. Jest nazwa, która podpowiada nam, co się stanie, lecz robi to w sposób tajemniczy. Mała rzecz, a cieszy.


   Jednym z większych minusów jest to, że podczas czytania, czułem się, jakbym już się z tym spotkał. Każde miejsce, zachowanie już było. Wielokrotnie pojawia się porównanie do filmów Romero, których Jenni była fanką. Bardzo czuć, że Rhiannon się tym inspirowała. Na dodatek w pewnym momencie bohaterki na swojej drodze, natrafiają na dość specyficzny obóz ocalałych. Pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy, to serial „The Walking Dead”


   Podsumowując. Książka jest naprawdę dobra. Autorka spisała się na medal, chociaż nie wprowadziła do gatunku żadnych większych nowości. Można nazwać to „odgrzewanym kotletem”, lecz jest on bardzo smaczny ;)

Łukasz Rzadkowski



0 komentarze:

Prześlij komentarz